– Opowiadaj, Tomek. Coś czuję, że dzisiaj jest twój dzień.
Dagmara nie musiała go specjalnie zachęcać.
– Czytałem taką książkę, „4-godzinny tydzień pracy”.
Agnieszka parsknęła śmiechem. – Może 4-dniowy, coś ci się pomyliło.
– Właśnie nie, 4-godzinny. Tim Ferris twierdzi, że to możliwe, pracować 4 godziny w tygodniu i mieć forsy jak lodu. Ale nieważne, nie chodzi o te godziny, tylko o ideę. A ona jest taka, że praca 8 godzin dziennie, przez 7 dni w tygodniu, do 67. roku życia, to koncepcja zupełnie chybiona. Trzeba wymyślić sobie taki biznes, który sam pracuje za ciebie. To jeszcze nie wszystko, czytałem też jeszcze jedną książkę na ten temat.
– No, no, dwie książki, zaszalałeś! – kpiła Agnieszka.
– W tej drugiej też było napisane, że dobry biznes to taki, w którym przyrost dochodu nie wiąże się z poświęcaniem mu większej ilości czasu. To czas, a nie pieniądze, jest naszym najważniejszym zasobem. Pieniędzy na świecie jest mnóstwo, a czas każdy z nas ma mocno ograniczony. Dlatego szansę na prawdziwe bogactwo dają przedsięwzięcia, które mogą rozwijać się bez naszego udziału, których zasięg możemy rozszerzać bez przeznaczania na nie więcej czasu, dzięki np. sprzedaży licencji, praw autorskich, franczyzy.
– Nasza kawiarnia teoretycznie spełnia te warunki. Moglibyśmy otoczyć franczyzową siecią cały świat, jak McDonald. Ale nawet mi to przez myśl nie przeszło. To trudny rynek, najważniejsi gracze podzielili między siebie większość tego tortu. Zresztą, mnie nie zależy na wielkich pieniądzach – wzruszyła ramionami Daga.
– O właśnie, właśnie, widzę, że świetnie rozumiesz, o co mi chodzi. – Tomek wydawał się nie słyszeć ostatnich słów Dagmary. – Sieć, franczyza, licencja.
– Wiecie, kto dostał w tym roku ekonomiczną Nagrodę Nobla? – ciągnęła Daga. – Szkocki naukowiec Angus Deaton. Jednym z jego osiągnięć były badania, z których wynika, że poziom szczęścia Amerykanów rośnie przy dochodzeniu do 75 tys. dolarów rocznego dochodu. Po przekroczeniu tej kwoty poczucie szczęścia już nie wzrasta.
– Moja ukochana nie jest taką materialistką jak wy. – Paweł pogładził Dagmarę po blond włosach.
– Wiesz, mnie te 75 tysięcy dolarów też by wystarczyło. – Tomek był zgryźliwy. – Następnym razem opowiem wam o przykazaniach udanego biznesu.
– O nie, nie, dosyć już fantazjowania. Milioner z Białołęki się znalazł. Lepiej pogadajmy o pieniądzach najzwyklejszych ludzi – ucięła Aga. – Na przykład o tym, jakie macie pomysły na świąteczne prezenty, a zwłaszcza na ich sfinansowanie.
– My kupujemy tylko Antosi i innym dzieciakom z najbliższej rodziny. Nawet sobie nawzajem nie kupujemy. Któregoś roku doszliśmy do wniosku, że to zawracanie głowy. Nikt mi nie kupi lepszego prezentu niż ja sobie sam – uśmiechnął się Paweł. – To i tak duży wydatek. Takie na przykład najpopularniejsze na świecie klocki, których w tym roku może podobno zabraknąć na święta, chociaż jestem przekonany, że to tylko chwyt marketingowy, potrafią kosztować nawet kilkaset złotych.
– Ja wezmę pożyczkę. W ubiegłym roku sama sobie podniosłam poprzeczkę i zaszalałam z prezentami. Niech mamusia i tatuś chociaż przez jeden dzień w roku mają nadzieję, że córeczka odnosi sukcesy w wielkim mieście. Tak im się nie udałam przecież.
– Ciekaw jestem, czy oni w ogóle zauważają i doceniają wyrafinowanie tych twoich wykwintnych podarunków z górnej półki – wtrącił Tomek.
– A wiesz, że może i nie. Ale przynajmniej kupowanie i pakowanie sprawia mi przyjemność. – Agnieszka bawiła się swoim rudym kucykiem. – A u ciebie jak z prezentami?
– Ja na szczęście mam bardzo pomysłową siostrę. Co roku robi losowanie i każdy z rodziny musi przygotować prezent tylko dla jednej osoby dorosłej i jednego dziecka. W tym roku trafił mi się dziadek Edward i czteroletnia Julka, moja siostrzenica. Jestem załamany.
***
– Masz chwilę? – Agnieszka podeszła do baru, nie zdejmując kurtki, otulona szalikiem. Chyba pierwszy raz była w kawiarni w południe. Większość stolików była zajęta. Lekki gwar i muzyka Etty James zagłuszały ich rozmowę.
– No nie bardzo, sama widzisz, że są ludzie. Daga ledwo nadąża z obsługą – Paweł wyglądał na zaskoczonego, widząc ją tu o tej porze.
– To zajmie tylko dwie minutki.
– Dobra, wskakuj – uchylił wahadłowe drzwi do baru i przeszli na zaplecze.
– Wiem, że teraz nie znajdziesz czasu, żeby się ze mną spotkać poza pracą, a kiedy widzimy się rano, zawsze są z nami Tomek i Dagmara. Ostatnio rozmawiamy dużo ze sobą, chyba zaczyna nam wychodzić ta grupa wsparcia, więc nie mogę tego dłużej ukrywać, szczerość to podstawa przyjaźni – mówiła Agnieszka szybko i nerwowo.
– O co chodzi, Aga? – Paweł patrzył na nią lekko zaniepokojony.
– Pamiętasz ten dzień, kiedy zwolnili cię z naszej firmy? To… właściwie to była moja wina.